Rola rodziny w profilaktyce uzależnień.
Bardzo dużo uwagi poświęcamy w dzisiejszych dyskusjach sprawom uzależnień
i problemów z tym związanych. Zastanawiamy się jakie środki i w jakich
ilościach potrzebne są do skutecznej pomocy ludziom uzależnionym. Gdy
mówimy o profilaktyce, to zwracamy uwagę na szkolenia, ośrodki,
represje i inne doraźne zachowania. A może warto zobaczyć ten problem
szerzej i realniej? Może liczymy tylko na doraźne efekty, zupełnie nie
przejmując się pracą długofalową, żmudną, ale bardziej efektywną?
Jakie są źródła uzależnień? Co prowadzi człowieka do chwytania się
różnych możliwych środków zmieniających świadomość? Nie zamierzam w
tym rozważaniu znaleźć odpowiedzi na te często zjawiające się pytania.
Wymaga to głębszej analizy i długoletnich badań, które przeprowadzają
ludzie zajmujący się tymi zagadnieniami profesjonalnie. Te dywagacje
oparte będą na własnych doświadczeniach i długoletniej współpracy z
ludźmi uzależnionymi. Takie podejście do zagadnienia pozwala mi
operować pojęciami prostszymi, bardziej komunikatywnymi, często
bardziej konkretnymi.
Przez postawienie tych dwóch pytań pragnę dotknąć istoty uzależnienia
tak, jak ja to widzę, bez chęci wyczerpania tematu czy też jego
dokładnego zdefiniowania. W moim wnętrzu, gdzieś w głębi mego
jestestwa istnieje pewien chaos. Trudno mi określić moje uczucia,
trudno mi je nazwać, trudno znaleźć jakąś zasadę porządkowania moich
uczuć. Czuję się z tym źle, nie potrafię jednak odpowiedzieć dlaczego
tak się czuję, a nie inaczej. Szukam drogi wyjścia ciągle mając
nadzieję, że sobie z tym poradzę. Szukam też ulgi w tej trudnej
sytuacji i trafiam na jakiś środek, który mi tę ulgę przynosi. Stosuję
go coraz częściej i obficiej nie zauważając, że zaczynam ten środek
traktować jako konieczny do życia. Przestaję szukać innych rozwiązań
swoich problemów. Środek przynoszący początkowo ulgę staje się
środkiem koniecznym do minimalnego funkcjonowania. Staje się
najważniejszym w moim życiu. Jestem człowiekiem uzależnionym od tego
środka. Nie mogę bez niego żyć, chociaż sobie tego jeszcze nie
uświadamiam. Kiedy wszystko przestaje dla mnie być ważne poza środkiem
uzależniającym, kiedy staję się obojętny na sprawy niegdyś dla mnie
bardzo ważne, kiedy czuję, że ginę, czuję się na dnie, decyduję się na
szukanie pomocy u innych ludzi. Przestaję uciekać od siebie, bo nie
widzę już możliwości ucieczki. Tak postrzegam sytuację człowieka
uzależnionego decydującego się na leczenie uzależnienia.
Początków problemu należy zatem szukać już wcześniej, zanim one zaczynają
być silnie odczuwalne i bardziej widoczne. Często problemy człowieka
dorosłego mają swoje źródło w dzieciństwie. Wiem o tym, że tym
stwierdzeniem nie odkrywam Ameryki. Dla znawców problemu uzależnienia
nie jest to nic nowego. Przypominam o tym nie bez kozery. Uświadamiam
sobie bowiem, że to stwierdzenie zwraca moją uwagę na rodzinę. To
bowiem w łonie rodziny dzieją się sprawy najważniejsze dla człowieka,
dla jego dojrzałego życia. Często po prostu nie chcemy tego
dostrzegać. Nie chcemy widzieć tej prawdy dla własnego wygodnictwa. Z
czystego wyrachowania. Poza tym to niemodne mówić dobrze o rodzinie, o
jej ważności dla każdego z nas. Teraz przecież preferuje się wolne
związki, teraz nie wypada mówić o małżeństwie. Teraz się mówi
„jesteśmy ze sobą”. To zwalnia od wszelkiej odpowiedzialności. Taka
postawa wobec rodziny nie wymaga od nas zaangażowania i jakichkolwiek
zobowiązań. W konsekwencji w takim związku czujemy się nadal wolni,
nie przyjmujemy odpowiedzialności za los drugiej osoby, za los dzieci
i los rodziny jako podstawowej komórki społecznej. Wydaje się to dosyć
pociągające. Każdy wolny, każdy myśli tylko o sobie, bez przyjmowania
zadań, bez troski o ich wypełnienie. A nauka Chrystusa? To też
niemodne? A doświadczenia wieków? To też bez wartości? A troska o
rozwój własny i przyszłych pokoleń? Kto by się tym przejmował! Czy
można jednak w pełni się realizować gwałcąc prawa natury? Rozwój w
rodzinie jest przecież czymś naturalnym, opartym na relacjach
wynikających z naturalnych potrzeb człowieka. Moje zachowania i
oczekiwania w okresie dziecięcym wynikają z mojego miejsca w rodzinie.
Są w niej realizowane w mniejszym lub większym stopniu moje potrzeby i
naturalne pragnienia. W rodzinie mam zapewnione, nie zawsze w
wystarczającym stopniu, to, co mi pomoże dorosnąć i stanąć na nogi,
stać się człowiekiem dojrzałym, dorosłym. Poza rodziną lub w wolnym
związku z natury rzeczy realizacja moich potrzeb jest
niewystarczająca, niedostateczna. Gdy jednak rodzina nie jest w stanie
mi tego zapewnić przez swoją patologię, godzę się na skromniejszą
realizację poza rodziną, ale nigdy odwrotnie. Nie można mnie pozbawiać
zdrowej rodziny, proponując mi jej namiastkę.
Ks. Marian |